1. |
Katedralny pył
10:04
|
|||
deszcz
posągi płaczą we mgle
ich usta krzyczą
lecz cisza dławi je
rozmyte plamy
mętny blask latarni
przesiąka w ciemność
w martwy szelest liści
wież katedralnych las
skrzydlate kształty
cieni zaklętych w zimnym śnie
kamienia
w bełkocie wiatru
rozszarpane słowa
splątane z deszczem
chłoszczą szkła witraży
zza niedomkniętych wrót
sponad ołtarza
ktoś woła mnie
Była już godzina szósta i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło, a zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Wtedy zawołał donośnym głosem: “Ojcze, w Twoje ręce oddaję ducha mojego”. Po tych słowach...
przyjdź!
przyjdź!
ja trwam niezmienny i zimny
nie-człowiek
nie-Bóg
polny wiatr
na krzyżu
nad brzegiem otchłani
latarnia dla snów
anioł traw
|
||||
2. |
Latarnik
11:46
|
|||
w tym mieście gdzie żyjesz koło mnie
wśród okien oddechów i twarzy
są miejsca odlegle samotne
mielizny czasu i zdarzeń
jest wieża na wzgórzu samotnia
nie gnieżdżą się w niej nawet ptaki
co wieczór zanurza się w ciszę
wpatrzona w zmierzch ponad dachami
jest człowiek samotny jak inni
ktoś przeklął go ‒ Bóg albo człowiek
i życie zamienił mu w wieczność
by patrzył jak gasną eony
Latarnik ‒ tak brzmi moje imię
od wieków wciąż jestem młody
i dźwigam swój ciężar przez wieki
by czas nie zagubił swej drogi
jest noc ‒ tylko jedna na milion
jak oddech pierwotnej pustki
w tę noc odległe są gwiazdy
i znów słychać krzyk nad Golgotą
w ten wieczór wyruszam na wzgórze
ku wieży by zdążyć przed zmrokiem
i czuję że czas znowu płynie
i ciężej mi iść z każdym krokiem
bez tchu wstępuję na schody
bez końca kręcą się stopnie
bezsilny osiągam szczyt wieży
gdy zmierzch już ogarnia samotnię
a teraz jestem już stary
zapalam świece przy oknie
i patrzę jak gasną powoli
i nic już nie dzieli mnie z mrokiem
a potem prostuję się w oknie
czas staje za którymś obrotem
nie słyszy nikt kiedy się modlę
i nic już nie dzieli mnie z mrokiem
w ciemności widzę tych twarze
co byli co będą co nigdy
ja pytam ich słucham i milczę
i nic już nie dzieli mnie z mrokiem
aż w końcu bledną ich twarze
świat dnieje podpełza do okien
i znów jestem młody jak przedtem
i wszystko już dzieli mnie z mrokiem
|
||||
3. |
From Whence Doom Comes
07:29
|
|||
Aaron
bearer of prophetic name
was it not your tormented voice
that told me once
‘I know you are alone’
was it not your mournful verse
that crowned my heart
with sympathy for everything
that fades away
to none who utter words of light
is the Word so utterly foreign
and lo so often were your words
bristled with bloody thorns
Aaron
my guide in misery
one needs to look once more to see
behold my brother in misery
the pierced side
is whence Doom truly comes
|
||||
4. |
Pierwsze zauroczenie
08:09
|
|||
zbudzony głodem
mroźna pustka we mnie
i wszędzie wokół
skrzy się otchłań nocy
przeguby ulic
rozdziawione bramy
zionące ciszą
wypalone szronem
coś pełznie w podcieniach domów
majaczą wystygłe latarnie
coś zbliża się sunie powoli
mróz jeży się trzeszczy bezgłośnie
Deux bons enfants, libres de se promener dans le Paradis de tristesse.
Byliśmy młodzi, zbyt młodzi, by myśleć o sobie nawzajem inaczej niż ty i ja, naiwnie i prosto. Łąka przed zmierzchem, mokre pasma trawy, nasze jasne spojrzenia, ufnie ściśnięte dłonie. Nic nie ograniczało horyzontu, nie myśleliśmy o tym skąd i dokąd szliśmy. Był w tym smutek, ale jeszcze go wówczas nie znaliśmy. Była tęsknota, ale nie nauczyliśmy się jej jeszcze wtedy odczuwać. Ktoś odsunął ten czas, uczynił go jedynym wyraźnym wspomnieniem z zapomnianej już historii. Nie byłem pewien, czy nie był to sen i czy przyśnił się na pewno mi samemu. Nigdy potem nie umiałem tam wrócić.
tężeje chłód
śmiertelny spokój
uśpiony czas
śmiertelny spokój
zamiera wiatr
śmiertelny spokój
zstępuje
śmiertelny spokój
|
||||
5. |
Nim wstanie dzień
10:53
|
|||
Ze świata czterech stron,
z jarzębinowych dróg,
gdzie las spalony,
wiatr zmęczony,
noc i front,
gdzie nie zebrany plon,
gdzie poczerniały głóg,
wstaje dzień.
Słońce przytuli nas do swych rąk.
I spójrz: ziemia aż ciężka od krwi,
znowu urodzi nam zboża łan,
złoty kurz.
Przyjmą kobiety nas pod swój dach.
I spójrz: będą śmiać się przez łzy.
Znowu do tańca ktoś zagra nam.
Może już
za dzień, za dwa,
za noc, za trzy,
choć nie dziś.
Chleby upieką się w piecach nam.
I spójrz: tam gdzie tylko był dym,
kwiatem zabliźni się wojny ślad,
barwą róż.
Dzieci urodzą się nowe nam.
I spójrz: będą śmiać się, że my
znów wspominamy ten podły czas,
porę burz.
Za dzień, za dwa,
za noc, za trzy,
choć nie dziś,
za noc, za dzień,
doczekasz się,
wstanie świt.
|
Schema Warsaw, Poland
Schema to ciężar, tęsknota i oniryczne pejzaże. Schema to doom metal. Schema to muzyka
kresu.
Przemija bowiem postać tego świata (παράγει γὰρ τὸ σχῆμα τοῦ κόσμου τούτου = paragei gar to SCHEMA tou kosmou toutou), 1 Kor 7, 31.
... more
Streaming and Download help
If you like Schema, you may also like:
Bandcamp Daily your guide to the world of Bandcamp